Home Page|Photos|Texts|Pictures|News|Links|Site Map
the CarpathiansTexts Logo = back to previous page

Wojciech Biedrzycki 09.1979
 

Zawrat – Obrazki z narciarskich wędrówek

Pamięci Adasia, mojego pierwszego partnera narciarskich przygód,
oraz Wickowi, niezapomnianemu towarzyszowi wędrówek poświęcam.
W.B.

Kolejarz w czerwonej czapce podnosi już „lizak”. Zdobywasz się na ostatni wysiłek skoku do otwartych drzwi wagonu, wciągając narty za sobą. Koledzy, wyruszający na praktykę w okolice Nowego Targu, rzucają niewybredne uwagi na temat spóźniania się. Nie chcesz spotkać się z panią Stasią kierującą praktyką i zaszywasz się w jakimś przedziale, gdzie nie ma żadnego z kolegów. Jeden z nich jednak znajduje cię, przynosi listę obecności, 100 złotych, żąda pokwitowania.

– No, teraz to jestem gość! Mogę spokojnie jechać do Zakopanego.

Pasażer spod okna wydaje się być zainteresowany twoim odezwaniem się.

– Przepraszam, na jak długo się pan tam wybiera?
– Na trzy dni.
– Na trzy dni do Zakopca? Za sto złotych? Szkoda, że nie mam magnetofonu, byłbym nagrał to co pan mówi. Ale by się zdziwili ci dobrodzieje.
– Jacy dobrodzieje?
– No, ci z mojej pracy w Warszawie. Ja na dziesięć dni wziąłem 5000 złotych.

W Nowym Targu starasz się zmaleć, prawie wpełzasz pod ławkę, aby koledzy z panią Stasią cię nie wypatrzyli. Postój pociągu trwa krótko. Nawoływania kolegów okazują się bezskuteczne. Ruszacie.

– Gdzie pan będzie spędzać czas w Zakopanem? – znowu zagaduje ten spod okna.
– W górach, oczywiście. Chyba wybiorę się przez Zawrat.
– Ja też się wybieram do Murowańca, ale dopiero po aklimatyzacji.

W Zakopanem wysiadasz. Gość z walizeczką, plecakiem i nartami gramoli się za tobą.

– Czy moglibyśmy razem iść do Murowańca. Gotów bym był nawet zrezygnować z aklimatyzacji.

Najpierw jednak idziecie do Domu Turysty, gdzie gość doładowuje do walizeczki jesionkę, kaszkiecik i inne miejskie utensylia i pozostawia ją w przechowalni. Wychodzicie już w samych sweterkach na zalane słońcem Krupówki.

– Może po małej czarnej w Europejskiej? Zapraszam!

Czas nieubłaganie ucieka, zaczynasz przejawiać oznaki zaniepokojenia.

– Noo, to potrwa tylko chwilkę, zaręczam!

Narty wędrują na stojak, jeszcze rzut oka w lustro, przyczesanie i szukacie wzrokiem stolika.

– Irenko! Proszę do nas. Poznaj pana przewodnika! Właśnie przyjechałem z Warszawy. I popatrz! Od razu z panem przewodnikiem idziemy do Murowańca. Wyobraź sobie, bez aklimatyzacji! Spokojnie możesz powiedzieć Oli, to co widziałaś na własne oczy.

Wreszcie wychodzicie na świeże powietrze. Gość nie kryje zadowolenia. Niebo ją zesłało. Teraz może uczciwie powiedzieć żonie, że wybrał się na turystykę!

I tak miło gawędząc już wczesnym popołudniem wdrapaliście się na Nosalową Przełęcz. Należy się więc krótki odpoczynek z kubkiem herbaty.

Proponuję panu przejście na ty.

– Tadzio jestem!
– Józek.

Łagodny zjazd po nartostradzie „pod prąd”. Potem już podejście, powoli zdobywana wysokość. Z cienia wychodzicie na słońce. Grzeje. Rozbierasz się do pasa, Tadzio do koszuli. Pozostaje lekko w tyle, gdyż pracowicie odciska ślad „jodełki” na trasie zjazdu. Z rzadka mijają was zjeżdżający. Za mostkiem Tadzio nie wytrzymuje. Dosłownie łapie w objęcia zjeżdżającego.

– Stop! Stop! Daleko jeszcze do Murowańca?

Uciekasz do przodu. Wstydzisz się za Tadzia i przede wszystkim za siebie, ze podchodzicie nartostradą. Tadziowi się wydaje, że wszystko jest w porządku. Przecież jest prowadzony przez przewodnika. Bez aklimatyzacji!

Na Przełęczy między Kopami czekasz na Tadzia, który, zdyszany, informuj e cię, że do Murowańca już niedaleko. Tego dowiedział się od ostatniego z zatrzymanych narciarzy. Głośno podziwiacie panoramę Tatr od Koszystej po Świnicę. Widoczność w popołudniowym słońcu jest znakomita. W ogóle wszystko dobrze się układa. Jesteście w sercu gór, śnieg nośny, towarzystwo przednie. Zjazd na Halę bez wywrotki. Jesteś tutaj po raz pierwszy w życiu. Więc za śladami nart kierujesz się do góralskiego schroniska. Tak trafiasz do Bustryckich. Odpinacie narty, dokładnie otrzepujecie je śniegu i od razu wchodzicie do salki z metalowymi łóżkami. Przy piecu, tyłem do drzwi, majstruje coś młoda góralka. Usiłuje rozpalić ogień. Salka wygląda na niezamieszkałą. Dziewczyna zainteresowała się wami i pośredniczy w negocjacjach z właścicielką. Choć uzyskaliście tani nocleg, jednak twoje fundusze szybko topnieją. Tadzio niecierpliwie kręci się po zajęciu swojego łóżka.

– Nie wybrałbyś się do Murowańca?
– Po co?
– No, przetrącimy coś na kolacyjkę, potwistujemy trochę.
– Raczej nie.

Zjadasz jakiś suchy prowiant z plecaka i kładziesz się spać.

Ranek wstaje mroźny, śnieg roziskrzony milionem punkcików, z których każdy jest miniaturowym słońcem. Tadzio już na nogach, ożywiony. Zamówił dwa śniadania u Ceśki. Tak właśnie nazywa się młoda góralka, z którą od rana już jest zaprzyjaźniony. Połykając rzadką jajecznice, z zapałem opowiada o Murowańcu, twistowaniu i w ogóle.

– No to gdzie idziesz?
– Na Zawrat!
– Gdzie dokładnie jest Zawrat?

Pokazujesz zdecydowanie w kierunku Kościelca.

– Za tą górką.
– Jednak decyduję się na kilkudniową aklimatyzację. Może wybiorę się nieco później.

  Zawrat

Z niekłamaną radością pożegnałeś przypadkowego towarzysza z Warszawy. Ruszasz SAM w góry! Pierwszy odpoczynek nad Czarnym Stawem. Ruszasz wnet, bo jednak jest trochę zimno. Narty suną tępo, bo zatrzymują je paski od fok. Po pokonaniu progu Zmarzłego Stawku czujesz się już zmęczony. Rozglądasz się. Dalszą drogę wyznacza sznureczek śladów znikających gdzieś pod ścianą po prawej. Widok mohutny. Podchodzisz. Foki dobrze trzymają. Teren staje się coraz bardziej stromy, oddech szybszy. Zatrzymujesz się tam gdzie ślady poprzednika staja dęba. Odpinasz narty. Idzie się dobrze po głęboko wykutych, twardych stopniach. Niby wszystko dobrze, tylko co począć z nartami? Podpierać się nimi trudno, gdyż ślizgają się po lodzie. Stopnie ustawiają się na wysokości oczu. Krok po kroku. Dziesięć, dwa oddechy, następnych dziesięć, dwa oddechy. Nie oglądać się do tyłu! Opierasz się na kijach, jakże te narty przeszkadzają! Po prawej zmrożona kapliczka. Ślady kładą się, przed oczami ukazuje się błękit nieba. Błysk słońca w twarz. Przełęcz!! Nareszcie pozbywasz się nart, opierając je o rozgrzaną od słońca skałkę. Rozwieszasz foki do wysuszenia. Mapa i aparat fotograficzny już wyciągnięte z plecaka. Kobalt nieba zaskakuje cię. To, że widzisz gwiazdy nad sobą jest chyba złudzeniem? Odprężasz się, jesteś na Zawracie. Należy ci się dłuższy odpoczynek z posiłkiem i fotografowaniem. Najpierw jednak żmudne identyfikowanie szczytów na podstawie mapy. A widok z Zawratu jest pyszny. Zanim naciśniesz samowyzwalacz aparatu, poprawiasz odznakę przodownika GOT na swetrze, to dzięki niej zostałeś w mniemaniu Tadzia panem przewodnikiem.

Jesteś na tyle doświadczonym narciarzem, że wiesz, że teraz po osiągnięciu upragnionego celu jeszcze trzeba będzie zjechać. W nieznane! Po chwili zastanowienia zapinasz jednak foki do nart. Ten zjazd wydaje ci się trochę za ostry. Na fokach będzie trochę wolniej. Którędy zjechać? W linii spadku stoku widzisz stromą, głęboką rynnę po „dupozjeżdzie”, kończącą się gdzieś w wypłaszczeniu Zadniego Stawu. Niewyraźne ślady nart odchodzą w lewo trawersując Mały Kozi. Zaczynasz ostrożnie zjeżdżać. Narty trochę się rozłażą, bo krawędzie nie trzymają. Grunt, że powoli tracisz wysokość. Przekraczasz wytopione skałki i dalej zjazd, trawers Kołowej Czuby kończy się kręceniem aż do dna doliny. Uff! Napięcie się skończyło. Zjechałeś z Zawratu. Choć robi się nieprzyzwoicie gorąco, nie zdejmujesz skafandra, bo liczysz się jednak z wywrotkami. Okulary spadochronowe z filtrem UV zachodzą parą i lądujesz w kosówce. Bez okularów orientacja staje się łatwiejsza, więc bierzesz się bardziej w lewo i trafiasz na ślad. Zjeżdżasz z morenki. Następna dolinka. Pusta? U jej wylotu pozbywasz się fok, bo teren wydaje ci się już odpowiedni. Pewnie sterujesz nartami dojeżdżając do schroniska. Przed nim kłębi się tłum. Nic dziwnego – przecież jest marcowa, słoneczna niedziela. Ty też kupujesz szarlotkę. Przyznajesz, że jest warta swojej ceny. Na schodach prowadzących na taras wygrzewa w słońcu obnażone kolana turysta starszego pokolenia.

– Skąd kolega przybywa?
– Z Zawratu!
– Aaaa!
– A pan gdzie się wybiera?
– Odpocznę sobie tutaj. Może jutro wybiorę się na Zawrat. Obowiązkowo!

Słońce umyka z werandy schroniska. Trzeba by się brać w dolinę. Tym razem foki lądują w plecaku. Zjazd jest stromy i pouczający. Przy szałasach odpoczywasz i dochodzisz do siebie po kilkakrotnym przerolowaniu na ściance moreny. Dzięki temu szybciej znalazłeś się przy szałasach. Początkowo jazda przez las nie sprawia ci kłopotów, później jednak zalodzona ścieżka i wytopione kamienie budzą z uśpienia twój instynkt samozachowawczy. A więc to koniec narciarskiej przygody. Narty na ramię i pieszo obniżasz się do szosy. Wodogrzmoty Mickiewicza. Szarówka.

Autobus z zapalonymi światłami odwozi cię w kierunku Zakopanego.

* * *

Kilka dni później wysiadasz na tym samym przystanku, przyjeżdżając z dolin. Schodzisz ostrożnie po zalodzonej ścieżce do schroniska w Roztoce. Masz tam umówione spotkanie z Vincentem, z którym zamierzasz spędzić Wielkanoc w Tatrach.

Stary Krzeptowski urzęduje za kontuarem w schronisku.

– Jendruś to wos brat? – pyta po zlustrowaniu twojej legitymacji PTTK.
– Tak. Ile kosztuje nocleg ze zniżką?
– Nie beecie płacić!

Legitymacja ląduje w wypełnionej papierzyskami szufladzie kontuaru. Uważasz, że warto mieć brata, szczególnie takiego, którego zna Krzeptowski. Vincent schodzi po skrzypiących schodkach i otwiera drzwi do jadalni. Radość spotkania. Opowiada jak poznał się z Basią, która jest tu na feriach z wujostwem, opiekując się małą kuzyneczką. Dobrze będzie namówić ją na wycieczkę.

Na drugi dzień ranek wcale nie jest obiecujący. Wieje i kapie z dachu. Halny. Podobno jest tak już od dwu dni. Idziecie szosą do Morskiego Oka. Z Basią. Stajecie przy ogrodzeniu nad jeziorem, padający dużymi płatami, mokry śnieg tworzy zasłonę uniemożliwiającą oglądanie gór. Można tylko domyślać się ich potężnych konturów. Vincent opowiada o ubiegłorocznej wspinaczce na Cubrynę z Jędrzejem. Po przekiblowanej nocy w ścianie odpadł, potłukł się i Jędrzej sprowadził go do Popradzkiego Stawu, gdzie zostali sympatycznie przyjęci przez chatara i wkrótce aresztowani przez strażników granicznych. Powrót asfaltem w dół. Basia opowiada o sobie, wujostwu, koleżankach. Jedna z nich, Maniela, nocuje nawet z wami na wspólnej sali. Następny dzień nie lepszy. Wieje i leje. Mieszkańcy schroniska stopniowo się wynoszą, z nimi również Maniela. Jej wyjazd zbiega się z przyjściem nowych: nastolatka z musztrującym go „tatą panterą”. Tego ostatniego nazwaliście tak od malowniczej piżamy, którą wdział zrzuciwszy całkowicie przemoczone odzienie. Wujostwo też decydują się na odwrót. Basia nie chce. Wuj z wujenką przedwojenni intelektualiści, pragną was poznać. Basia przedstawia was wzajemnie, wujostwo uznają was za godnych zaufania. Basia zostaje. Zmieniacie konfigurację łóżek w sypialni. Łączycie dwa w jedno, spinając je trokami. Tata pantera staje się czujny wyłapując rzuconą od niechcenia uwagę, że z braku Manieli trzeba by zabrać się za Basię. Pogoda nie nastraja wyjściowo, więc przenosicie się do jadalni. Zapasy świąteczne topnieją. Facecje o wycieczkach, wyprawach, dowcipach studenckich. Wesoło. Coraz to nowe frykasy znosi się z sypialni. Herbatka, ciasteczka, herbatka, szyneczka, cwibaczek i kółko się zamyka. Zapada wieczór, więc przenosicie się do sypialni. Facecje dalej wartko płyną w ciemności. Po przyjściu młodzieńca z tatą panterą cichną.

Jeszcze tylko jakieś delikatne chichoty. Basia leży w środku, Vincent podpiera się jedną ręką na czekanie, asekurując się w ten sposób przed upadkiem z łóżka. Ty masz obie ręce wolne. Plątanina pięciu rąk zwolna zmienia położenia. Chichoty przechodzą w szepty. Cisza. Szepty. Tata pantera przyjmuje pozycję półsiedząca, chyba łatwiej mu łowić sygnały dochodzące z połączonych łóżek. Budzi się świąteczna niedziela. Już nie wieje. Pada ... Deszcz ze śniegiem. Pakujecie resztki zapasów do plecaków, które stają się tak lekkie, że nie będą przeszkodą w zdobywaniu Zawratu. Basia nie jest zachwycona waszym odejściem, podaje Vincentowi swą zwiewną apaszkę. Jesteś zazdrosny więc daje ci zdjęcie z dedykacją i jeszcze dyktuje adres. Przed schroniskiem uściski i całusy, Basia ma wilgotną twarz, chyba od deszczu ...

Nudno i ciężko zdobywacie wysokość, najpierw przez las, później na ścianie moreny. Nie wchodzicie do schroniska. Przed nim pusto. Vincent smaruje narty włazolem, ty zapinasz foki. Po chwili już suniecie brzegiem Przedniego Stawu. Widoczność jest przeciętna, od czasu do czasu miecie drobnym śnieżkiem. Pusta Dolinka. Odpoczynek. Znowu do góry. Trawers Kołowej Czuby. Coraz ciężej. Po prawej Schodki. Znowu trawers. Zakosy. Trawers. Mały Kozi. W końcu jest. Zawrat! Jakże inne odczucia niż przed tygodniem. Sypie, wieje w porywach. Widoki dziczeją. Żadnych fotografii. Spoglądacie w dół Zawratowego Żlebu. Strach łaskocze po grzbiecie. Odpinacie narty. Vincent przyjmuje pozycję do dupozjazdu z czekanem jako hamulcem, idziesz w jego ślady z kijami pod pachą. Ostrożnie! Byle tylko się nie obrócić. U dołu żlebu odrzucacie przeszkadzające wam narty. Zatrzymują się poniżej. Dochodzicie do nich. Zapinanie nart i w dół! Zakosami i przekładanką. Na ściance moreny Zmarzłego Stawu jakieś próby kręcenia, ześlizgów i ... fruu! Na środek Czarnego Stawu. Spotykacie tam mikrobiologów zapuszczających sondę w przeręble. Wyrażają swoje uznanie za wasz zjazd z moreny na Staw. Dobrze, że nie widzieli pierwszej części „zjazdu” z Zawratu. Jazda na Gąsienicową jest samą przyjemnością, zwłaszcza, że wypogadza się, na Hale kładą się długie cienie. Przed schroniskiem Bustryckich ruch, jedni wchodzą, drudzy wychodzą, wasze zgrabne krystianie przed wejściem do schroniska zauważa ... Tadzio, który z okrzykami radości rzuca ci się na szyję. Otrzepujecie narty. Ceśka z rozbawieniem komunikuje.

– Ten wos kolega łobroncke zgubił!

Tadzio bierze cię na bok i radzi się, w jaki sposób wytłumaczyć się żonie z utraty obrączki. Ceśka doradza, żeby poczekać do zejścia śniegu, bo wiele rzecy można tu znaleźć, a łobroncków jest kielo cud. Doradzasz Tadziowi, żeby w Zakopanem kupił dublejkę, będzie się chociaż zgadzać na sztuki. Tadzio zjeżdża do Zakopca, aby pławić się w drugiej turze narciarskiego wypoczynku. Masz nadzieję, że uzyskał chociaż odpowiednią aklimatyzację.

Pytasz Ceśkę o możliwości noclegu.

– Chałupa zaprano, panowie na podłodze lezom.
– A można by na waleta?

Ceśka po rozmowach z właścicielką ustala, że możemy jedną noc przespać się za darmo. Nie mamy materacy ani śpiworów. Wskazuje nam na puste łóżko pośrodku sali.

– Ta pani i tak śpi z panami na górce.

Bez oczekiwania na panią zajmujecie łóżko, Vincent tradycyjnie opiera się jednorącz na czekanie. Przed zaśnięciem ostrzega obecnych, obserwujących wasze przygotowania do snu, że nie życzy sobie żadnych dowcipów w świąteczny poniedziałek. Noc. W ciemności słychać kroki wchodzących lub wychodzących, czasem zadźwięczy szkło, czasem błyśnie promień latarki. Cisza.

– Jezus Maria!!

Wibrująco brzmi damski głos po namacaniu wydatnego nosa należącego do Vincenta. Ten sprawia wrażenie nieżywego. Właścicielka głosu i łóżka w popłochu znika na górce.

Rano kilka kropel z obficie lejącego się śmigusa spada na wystającą część twarzy Vincenta, której dotyk tak przeraził nocną panią.

– No, no! – odzywa się Vincent z wyraźną groźbą w głosie i potrząsa czekanem. – Uprzejmie przepraszamy szanownego pana!

Po tym wstępie zasiadacie do świątecznego śniadania. Dookoła jajeczka, szyneczka, chrzanik, makowniczek. Wy raczycie się pumperniklem ze szpinakiem wylewanym ze słoika i herbatką.

To jakiś obyczaj, czy sytuacja przymusowa? Zwracają się z zapytaniem otaczający was „śmiguśnicy”.

Raczej to drugie. Wzdycha Vincent, co wywołuje odruch częstowania co smakowitszymi kąskami.

Pokrzepieni wychodzicie na zalaną słońcem Halę. Podchodzicie na nartach na Kasprowy. Wjeżdżający krzesełkiem na szczyt narciarze głośno śmieją się obserwując wasze poczynania. Niestety nie uda się wam wyobcować z pełnego ruchu i okrzyków strumyka zjeżdżających oraz pohukiwań z wyciągu. Stajecie pod dzwonem na Suchej Przełęczy. W dole dźwięczy cisza Cichej Doliny. Szczyt Krywania jest blisko, a wy znowu jesteście w Tatrach. Decydujecie się na zjazd. Uciekacie od tych szalonych zjazdowców z krzesełka. Powoli, ostrożnie trawersujecie ramię Kasprowego ponad Cichą na Przełęcz pod Zakosy. Jesteście tylko wy dwaj, Krywań i Cicha. W pogodny świąteczny poniedziałek na Kasprowym! Trawers Pośredniego Goryczkowego i pod wami ... kocioł Świńskiej Doliny. A więc – pięknymi łukami na dno doliny. Ten ślad! To nic, że to tylko łuki z pługu. Dnem dolinki płynie potok. Wiosna. Odpoczynek na leżąco. Wydaje się, że to koniec jazdy. Nastawiacie twarze do słońca. Warto żyć dla takich przyjemności. Wkrótce jesteście w cieniu. To was wyrywa z marzeń o szczęściu. Jednak czeka was jeszcze zjazd. Głęboki rozmoknięty śnieg, ciężki. W dół. FIS II. Ale tu stromo! Hopka za hopką. Sponiewierało was, żeby wam się nie wydawało, że można bezkarnie zjeżdżać sobie w samotności. Nad Kalatówkami włączacie się w nurt zjeżdżających nartostradą i po chwili już otrzepujecie narty z błotnistej bryi pomieszanej z końskimi figami. Jesteście w Zakopcu!
 

Wojciech Biedrzycki 09.1979
 

top Home Page|Photos|Texts|Pictures|News|Links|Site Map Texts